Od dawna chodzi mi po głowie myśl by napisać coś o… modlitwie. Miałam ambitny plan by napisać coś wzniosłego, mądrego, poruszającego etc. I właśnie dlatego tak długo nic nie napisałam. Bo tak nie potrafię. Bo jakże można pisać o czymś o czym ma się małe pojęcie?
Niby modlitwa jest ze mną od zawsze. Zawsze szukałam Boga – w sobie, w świecie, w innych ludziach. Starałam się nawiązać z Nim kontakt, relację, przyjaźń. Właśnie. Starałam się. Ja się starałam. Ciągle się staram. Na siłę. W niemocy na swojej mocy, na swoją chwałę.
Moja modlitwa to ciągła walka. O relację z Nim. Jakże chciałabym nauczyć się słuchać, a nie tylko gadać! Jakże chciałabym nauczyć się Go słuchać, a nie zagłuszać pseudomodlitwą. Jakże chciałabym iść z Nim ramię w ramię. Jakże chciałabym być cała Jego, ale w świecie. Jakże chciałabym by we mnie żył, oddychał, płynął w mojej krwi. Jakże chciałabym…
Jezu, oddaję Ci moje chcenie. Niech to będzie dziś moją modlitwą. Amen.