W lutym pisałam o moim doświadczeniu spowiedzi, odpowiadając na Wasze pytania (tekst jest tutaj https://niezawodnanadzieja.blog.deon.pl/2019/02/07/spowiedz-ktora-przytula/)
Obiecałam drugą część, o sensie tworzenia notatek duchowych – ten tekst jeszcze powstaje, będzie zaś 🙂 Dziś chciałabym jednak o czymś innym…
Po ostatnim tekście dostałam kilka bardzo miłych, mocnych wiadomości. Przeczytał go również mój obecny spowiednik. To było bardzo miłe. Były też dwie wiadomości, po których łza zakręciła mi się w oku…
Jedna – o spowiedzi po latach. Druga – o walce o stałego spowiednika. Obie „wydarzyły się”, bo mój tekst był swego rodzaju impulsem. Jak mogę Wam i Bogu za to dziękować? Nie wiem…
Dziś chciałabym odpowiedzieć na pytanie, które przewijało się często w Waszych wiadomościach.
Jak znaleźć dobrego spowiednika?
Trochę pisałam o tym w poprzednim tekście, więc zapraszam najpierw tam 🙂 A dziś – w punktach – tak jak czuję, najprościej jak potrafię…
1. Módl się o dobrego kapłana. To najważniejsza rzecz.
2. Przyglądaj się i słuchaj. Czy jest w twoim otoczeniu ksiądz, którego kazania mocniej cię poruszają (nie musisz go znać, lubić)? Jest kimś, przy kim mniej się krępujesz? Czy jest osobą, po której widać, że się modli (np. celebrując mszę)?
3. Jeśli widzisz i czujesz, że jest ktoś kto w jakiś sposób potrafi cię poruszyć – idź do niego.
Jak? Można różnie.
- Można podejść i poprosić o spowiedź (wersja dla odważnych).
- Zapytaj w zakrystii/sprawdź na stronie internetowej parafii kiedy ma dyżur w konfesjonale i idź właśnie wtedy.
- Zapytaj kapłana kiedy spowiada w konfesjonale, np. mailem czy na Facebooku. Wersja dla mniej odważnych. Działa – sprawdzałam!
4. Jeśli już poszedłeś, idź jeszcze raz. No chyba, że ksiądz okazał się osobą, do której nie jesteś w stanie wrócić…
Wybierz się do niego kilka razy i zobacz jakie owoce przynoszą te spowiedzi, czy w ogóle są? A jeśli ich nie ma, to dlaczego?
Czym charakteryzuje się dobry spowiednik – i jak go znaleźć?
Nie ukrywam, że dla mnie to temat trudny i złożony. Wiele razy wydawało mi się, że jeśli inni chwalą jakiegoś kapłana, to będzie też idealny dla mnie. Nic bardziej mylnego. Dlaczego?
Każdy z nas ma inną wrażliwość, inną duchowość.
Są kapłani, którzy patrzą bardzo głęboko i udzielają rad w stylu „powierz to Maryi tak i tak”, a są też tacy, którzy powiedzą, że instynkt macierzyński nie wystarczy i idź na jakiś kurs. Jest różnica? Jest!
Odpowiedz sobie na pytanie czego potrzebujesz. Surowy mniej czy bardziej? Wyrażający się wprost czy bardziej subtelny? Wymagający czy głaszczący po głowie?
Dla mnie to ma znaczenie ogromne, dlatego też nie do każdego kapłana poszłabym bez oporów.
Miejsce, czas, okoliczności – to wszystko ma mniejsze znaczenie, choć też jest ważne.
Sakrament spowiedzi ma być oczyszczeniem, uzdrowieniem. Pozwól sobie na luksus dobrego przeżycia tego sakramentu.
I błagam – nie stawaj w długich kolejkach przed samymi świętami. Idź wcześniej (albo później, a czemu by nie?). Przyjdź w czasie, gdy jest mniej ludzi i mniejszy pośpiech. I nie chodź od człowieka do człowieka oczekując, że wszystkie twoje problemy znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jezus działa cuda, w moim sercu też – ale rzadko robi to spektakularnie i jednym cięciem.
Dasz Mu się poprowadzić?
zdjęcie pochodzi z pixabay.com
Zapraszam tu:
facebook.com/niezawodnanadzieja
https://instargam.com/biegnac.pod.wiatr
Spowiednik powinien przede wszystkim pamiętać, że jest jak saper – myli się tylko raz. Niewłaściwie potraktowany „klient” odrzuci spowiedź na bardzo wiele lat lub na zawsze – i nie będzie to jego wina.
Pozdrawiam.
Zgadzam się z Tobą w 100%! I między innym dlatego zachęcam by szukać tych bez ostrej broni. Pozdrawiam!
Razi mnie ta kategorycznosc jezyka w komentarzu, jakby nieco z innej stylistyki niz sam tekst (dobry). Spowiednik nie jest jak saper – oczywiscie, i on, ale i penitent powinien miec swiadomosc przyrodzonej nam ludziom uŁomnosci. I,mysle, bedzie to jednak jakas – rozna w roznych sytuacjach – jego wina (penitenta)… Dla wielu niewydarzony spowiednik moze byc niezŁym alibi… Pozdrawiam Panstwa!
Panie Antoni, ma Pan rację. Wszystko może działać w dwie strony. Są ludzie, którzy zawsze znajdą alibi by nie pójść do spowiedzi, albo zwalić swoją w jakimś sensie nieudolność i nieumiejętność stanięcia w prawdzie o sobie, na osobę spowiednika. Ale są też kapłani, którzy zwyczajnie po ludzku rażą. I nie jest to atak na kapłanów czy Kościół – zwyczajnie taka jest prawda. Sama znam osobę, której przerwano wyznanie grzechów, krzycząc, że jest leniwa i samolubna, bo ma jedno dziecko i skazuje syna na jedynactwo, samotność. Ta kobieta była świeżo po poronieniu, nie mogła mieć więcej dzieci. I od 20 lat nie może się przemóc by podejść do konfesjonału.
Dzień dobry! Takie ujęcie sprawy „spowiedź, która przytula” i dążenie za wszelką cenę do unikania dyskomfortu i cierpienia może zredukować sakrament pokuty i pojednania do formy psychoterapeutycznej, nie szczerego wyznania grzechów, ale zwyczajnej recytacji czynów. Sama strona katolicka piórem publicystów przyznaje, że przed upowszechnieniem się w społeczeństwie psychologii i psychoterapii konfesjonał bywał (a w niektórych przypadkach dalej bywa) traktowany jako kozetka.
Z drugiej strony literalne traktowanie surowych wymogów ważnej spowiedzi takich jak szczery żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy i próba zadośćuczynienia może powodować stany neurotyczne. Rozmawiałem niedawno o tym ze swoją babcią, sędziwa osoba, praktykująca częściej jak raz w tygodniu, dużo się modląca, do niedawna czynna zawodowo, wciąż obracająca się w swoim inteligenckim środowisku, pobożność kobieco-ludowa, ale nie „radyjkowa” i odpowiada: „żałować to znaczy żałować, żałuj i wiedz że jesteś tylko człowiekiem, słabym, jeszcze nie raz upadniesz i ubolewaj z tego powodu, żałuj za całokształt”. Niestety w oficjalnym nauczaniu kościelnym spotykam inną odpowiedź. Należy żałować każdego popełnionego grzechu, każdorazowo osobno gdy się go popełniło, a szczerze żałować to znaczy że gdyby można cofnąć czas to widząc za każdym razem siebie podczas popełniania grzechu (nie tylko czynem i słowem, ale także myślą) należałoby zrobić wszystko by powstrzymać samego siebie. Może to rodzić skrupulanctwo i stany nerotyczne.
Inna sprawa to skrajnie różne reakcje spowiedników, przy tym samym czynie jeden powie nawet „nawet o tym nie mów”, inny „w tym wypadku to nie grzech”, „rozeznaj to dokładnie w swoim sumieniu” przez niezatrzymywanie się traktując jako zwykły grzech powszedni, aż po nawet nieudzielenie („wstrzymanie”) rozgrzeszenia. Czy szukanie do skutku „odpowiedniego”, a więc łagodnego spowiednika to nie ulegnięcie pokusie pójścia na skróty i zamiany krzyża niesionego przez swoje życie z drewnianego na styropianowy? Mam wątpliwości. Pozdrawiam
Też mam taką wątpliwość, dlatego też mam wymagającego spowiednika 😉 Skąd tytuł tekstu? Pisałam o tym w poprzednim, w pierwszej części. Nie spowiedź jako taka przytula, ale czuję się stojąc w kościele jako grzesznik, brudny i zagubiony. Podchodzę do konfesjonału, dostaję rozgrzeszenie i czuję, że Jezus mnie przytulił. I nie jest to forma głaskania po głowie, ale raczej poczucia bycia kochanym pomimo grzechu. Pozdrawiam ciepło!
Swoją drogą przeczytałam Pański komentarz kilka razy by móc wydobyć z niego to, co Pan napisał. Bardzo za ten komentarz dziękuję – za jego głębię i poważne podejście do tematu. Spowiedź jest trudnym sakramentem. Jedni od niego uciekają, inni je spłycają. Ja się go ciągle uczę i widzę, że stały spowiednik to cenna osoba w życiu duchowym. Dobrego weekendu!
Ja nie-pan 🙂
Spowiedź douszna jest o tyle trudna, że mamy tutaj spotkanie w jednym miejscu autonomii sumienia, kwestie jego prawidłowego ukształtowania, czynnik obcego człowieka (spowiednik) i jego podejścia (bowiem spotkałem się ze skrajnie odmiennymi reakcjami na to samo). Generalnie w znanych mi odcieniach katolicyzmu pokutuje spojrzenie formalno-kodeksowe – odhaczanie listy czynów bez skupienia się na osobistej relacji z Bogiem – ma to też swoje konsekwencje podczas praktyki spowiedniczej, ja tu widzę ukąszenie jansenizmu i rygoryzmu, do tego znaczna część kleru (są badania, alkoholizm i samobójstwa też są częste) cierpi na samotność i depresje, a spowiedź może być formą odreagowania posiadając poczucie władzy własnych kompleksów i życiowych dylematów. Generalnie sprawa autonomii sumienia w katolicyzmie niepokoi mnie najbardziej, sam planuję napisać o tym dłuższą notkę. Katechizm w tej sprawie to dla mnie istne błędne koło. Nie chcę narzucać innym wniosków, tym bardziej że mogę mieć nie pokrywające się z ortodoksją litery prawa, niech każdy sobie sam sprawdzi zapisy w Katechizmie dot sumienia i pomyśli jak pogodzić je wszystkie nawzajem ze sobą.
Się rozpisałem. I to w dość smutnym tonie. Żeby pozytywnie zakończyć. Miłego weekendu!
Dzięki i nawzajem! Fajnie jest poczytać komentarz, w którym ktoś szczerze szuka prawdy. Pozdrawiam!